To nie będzie jakaś „zawodowa” recenzja, ocena montażu czy innych rzeczy, na których zwykły widz się nie zna. Mogę od razu powiedzieć, że jest fajny soundtrack 😉 Nie jest tajemnicą, że jestem fanem Queen od wielu lat – w tym wpisie powiem, czy fanom i tym normalniejszym słuchaczom film się według mnie spodoba.
Czy w filmie jest coś jeszcze udanego poza muzyką? Tak – wszystko. Freddie Mercury jest taki, jakim go fani znają z wywiadów i koncertów, pozostali członkowie zespołu też są niesamowicie podobni. Podoba mi się, że – tak jak on sam to nieraz podkreślał – nie zrobiono z niego lidera zespołu, pokazano na przykład autorstwo innych niż tytułowe „Bohemian Rhapsody” hiciorów.
Dla fanów
Ludzie znający oryginalną historię znajdą zapewne parę uproszczeń – jak skumulowanie zdarzeń w jednym miejscu, zmiana kolejności itp.. Ale to nie ma znaczenia i nie zamierzam tutaj tego wypisywać, bo to nikogo nie obchodzi. Cytując, co powiedział Alfred Hitchcock: „Film to życie, z którego wymazano plamy nudy”.
Zatem „zawodowi” fani pewnie coś wypatrzą, ale jako taki właśnie fan mówię – to naprawdę nie robi różnicy w pełnym odbiorze, że w tym momencie ta piosenka jeszcze nie istniała, a Freddie jeszcze „nie powinien” mieć wąsa.
Dlaczego?
Bo ta historia to coś więcej. Twórcom udało się osiągnąć to, że to będzie film odbierany jako historia przechodzenia trudnej drogi do sławy, a potem – kto wie, czy nie trudniejszej – radzenia sobie z jej niszczącą mocą.
To o tym jest ten film, a nie o zwykłym „biografowaniu”. Poznajemy historię czterech facetów, bardzo różnych, których połączyły talenty i pewność siebie oraz sporo szaleństwa. Oczywiście przy skupieniu na tym, który za to szaleństwo zapłacił najwięcej.
Dbałość o szczegóły
Na to chcę poświęcić osobny akapit. Taki raczej dla fanów. To nie jest „tylko” tak, że na koncertach aktorzy ubrani są identycznie i zachowują się tak samo. To nawet nie jest „tylko” tak, że oni naprawdę grają te utwory i byliby w stanie samodzielnie zagrać koncert jako coverband. To dbałość o szczegóły na poziomie identycznego ustawienia szklanek z napojami, ubioru osób technicznych podających mikrofony czy drżenia tych mikrofonów w tych samych momentach.
Co jeszcze prócz muzyki?
Akurat jakości soundtracku mogliśmy być pewni – choć dodam tylko, że w filmie pojawia się nie tylko muzyka Queen i to nadal jest znakomite. Aktorów już pochwaliłem – nie wiem, na ile osoby mniej „wczute” w zespół to docenią, ale naprawdę charaktery czy temperamenty i gesty zostały oddane identycznie. Pochwaliłem też samą historię – może trochę to górnolotnie brzmi „droga do sławy” i tak dalej, ale w „Bohemian Rhapsody” nie jest wcale patetyczne.
Reszta też jest niesamowita. W kinie ludzie płakali, a w czasie „koncertowym” klaskali jak na prawdziwym występie. Przecież o to chodzi, o emocje! 🙂
Idźcie na ten film.
Obejrzycie świetną historię, znakomicie opowiedzianą i zagraną. A jeśli Queen jest Wam bliskie – stanie się bliższe jeszcze bardziej.
Polecam – Tomasz Palak 🙂
Dzięki, że mnie odwiedziłeś 🙂