… i się zazieleni, alergicy będą kichać, śnieg odkryje psie kupy – a potem trochę się pomądrzymy nad maturzystami i lato. Wcześniej – Dzień Dziecka. Z tej okazji przypominam starszy wpis.

1 czerwca 10 lat temu nie było już Dnia Dziecka – zapisałem te kilkanaście kartek i „matura pyknęła jak iluzoryczna bańka”*. Miałem liczenie limesów czy mitozę z mejozą i mnóstwo innych bzdur w głowie, a jeszcze więcej w dupie. Byłem częścią pokolenia pięciokrotnej odpytki z panteonu bogów egipskich, które o Pileckim czy Jaruzelskim doczytywało z internetu. Nieraz przejęło gotowe opinie innych.
Nauczyciele drwili: „na prawnika się wybierasz?” albo „uczcie się liczyć, nie będziecie mieć zawsze kalkulatora w kieszeni”. Dziś pan mecenas w telefonie prócz tego trzyma – bagatela – wyszukiwarkę wszystkich tych szkolnych „pożytecznych” danych.
Choć na palcach nadal czasem czuć farbę z drabinek, jesteśmy dorośli. Czyli – skutecznie udajemy lubienie ludzi, a w zamian możemy już legalnie kupować alkohol. A „piję z klasą” przestało wymagać spotkań klasowych.
Większość kupiła mikrofalówki i obserwując je pojęła, że nie wszystko kręci się wokół nich. I nie oglądamy podawanych sobie telefonów, tylko wyświetlone na nich zdjęcia dzieci. One już zdrapują farbę z drabinek, a wkrótce zaczną nas pytać o Talesa i pisać matury.
Tak, jestem stary.
* LUC – Kurtynomatura w góre, polecam.

Oryginał – tu.