Podczas publikowania tego cyklu zapytano mnie, dlaczego w tytule mówię o aplikacji — a nie na przykład „co nieprawniczego można robić po studiach prawniczych” czy jakoś tak. Ja chciałem pokazać, że pójście po prawie na aplikację to nie jakiś obowiązek — także, gdy swoją przyszłość łączysz z prawem. O pracy bez „tytułu mecenasa” mówiła już Monika — dziś Krzysztof mający ten tytuł mimo nieodbywania aplikacji opowie nam to w szczegółach.

(foto – Marek Banyś)

Czy miałeś podczas studiów pomysł na to co będziesz robić po ich skończeniu? Jeśli tak to jaki i czy się zrealizował?

Pamiętam, że na pierwszym roku podczas wycieczki do Trybunału Konstytucyjnego stwierdziłem, że chciałbym zostać sędzią TK. Ten pomysł wynikał z tego, że bardzo interesowało mnie wtedy szukanie spójności w systemie prawa. Bez niej trudno było mi sobie wyobrazić funkcjonowanie społeczeństwa.
Przez długi czas miałem też dość kategoryczne wyobrażenie, że będę pracował w jakiejś dużej, międzynarodowej kancelarii. Na III roku przeczytałem taki krótki artykuł Remigiusza Kaszubskiego, o tym, że prawnik to przewodnik wypraw i karawan przez niezdobyte tereny. Chciałem prowadzić takie ekspedycje i spodziewałem się, że największe i najciekawsze z nich rekrutują swych przewodników właśnie w takich kancelariach. Okazało się, że jest „trochę” inaczej, a ważne jest nie tylko to, że taka ekspedycja wyrusza, ale też to kto w niej idzie i po co.

Dlaczego nie poszedłeś na aplikację?

Najprostsza odpowiedź brzmi: bo zacząłem pisać doktorat i pracować w kancelarii, więc nie miałem kiedy przygotować się do egzaminu wstępnego. Pod koniec studiów odkryłem, że w czasie gdy ja w liceum stopniowo przestawiałem się z nauki programowania na naukę historii i WOSu, społeczność wolnego oprogramowania dopracowała się bardzo ciekawych prawnych narzędzi – wolnych licencji. Zakochałem się w tym temacie tak bardzo, że napisałem o nich pracę magisterską, LLM i doktorat, nie licząc wielu różnych publikacji. Więc wtedy, gdy wszyscy przykładni studenci z mojego rocznika uczyli się do egzaminów na aplikację, ja wyjechałem do Budapesztu na studia podyplomowe. Potem zacząłem pisać doktorat na Uniwersytecie w Lejdzie, a jednocześnie miałem już dobre kontakty z polskim ruchem wolnej kultury.
Zacząłem także pracę w kancelarii GWW, która okazała wspaniałym miejscem dla doskonalenia prawniczego rzemiosła i równoległej pracy naukowej oraz społecznej. Trafiłem tam na wspaniałych ludzi, dzięki którym mogłem się rozwijać nie wpadając w korporacyjny kierat. A korzystając z nabytego w ten sposób doświadczenia mogłem później z czystym sercem złożyć podanie o wpis na listę radców prawnych (dla niewtajemniczonych: stopień doktora i odpowiednio długa praktyka uprawniają do wpisu na listę bez aplikacji).

Jaka była reakcja Twojego otoczenia na tę decyzję?

Moja żona zawsze dawała mi dużo przestrzeni na poszukiwania mojej własnej drogi, zwłaszcza w momentach kluczowych wyborów. Choć w pewnym momencie, gdy chciałem rzucić wszystko i poświęcić się całkowicie dla pewnej fundacji wyczułem, że jesteśmy zbyt blisko jej granicy wytrzymałości.
Negatywnych reakcji różnych osób staram się nie poświęcać dużej uwagi, żeby nie zagłuszać głosu własnego serca. Pamiętam jednak pewnego zaprzyjaźnionego z rodziną radcę prawnego, dla którego było bardzo ważne, „żebym zdobył zawód”, a aplikacja miałaby mi to zapewnić. Owszem, radcą prawnym zostałem, ale przy całym szacunku dla tej korporacji istnieje wiele równie wspaniałych sposobów korzystania z wiedzy prawniczej w życiu zawodowym.
Pamiętam też przestrach w oczach dawnej koleżanki ze studiów, którą spotkałem po wielu latach, a która te wszystkie lata przepracowała w… dużej międzynarodowej kancelarii. A ten przestrach zobaczyłem wtedy, gdy opowiedziałem, że zajmuję się zbawianiem świata w obszarze prawa autorskiego pracując w Fundacji Nowoczesna Polska.

Czym zajmujesz się teraz?

Pracuję w Interdyscyplinarnym Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego Uniwersytetu Warszawskiego, a także w Fundacji Nowoczesna Polska. Jestem poza tym radcą prawnym oraz mediatorem.
W Fundacji koordynuję działania, których celem jest przede wszystkim edukacja i zmiana postrzegania prawa autorskiego w społeczeństwie. Pokazujemy, że prawo to dotyczy każdego, a dominujące i tradycyjne narracje o roli i funkcjonowaniu tego prawa mają swoje drugie, często bardziej ciekawe dno. Naszym celem jest zalegalizowanie swobody niekomercyjnego dzielenia się twórczością przy zapewnieniu twórcom wynagrodzenia za ich pracę. W ramach tej pracy współtworzyłem m.in. podręcznik dla studentów, współorganizowałem kilka edycji międzynarodowej konferencji CopyCamp, a obecnie wspólnie z Urzędem Patentowym RP przygotowaliśmy pierwszą wersję podręcznika do prawa autorskiego dla szkół ponadpodstawowych wraz z gotowymi scenariuszami zajęć. Często prowadzę również warsztaty, których uczestnicy mogą nauczyć się jak korzystać z domeny publicznej, wolnych licencji i jak cytować cudze utwory, a także jak negocjować umowy z wydawcami i producentami.
W ICM natomiast zaczynałem od analityki prawniczej i edukacji w obszarze otwartości w nauce. Nadal stanowi to część mojej pracy. Aktualnie na przykład kończymy pracę nad publikacją poświęconą prawnym aspektom otwierania danych badawczych i prowadzimy z tego tematu szkolenia dla naukowców. Ale przede wszystkim zajmuję się tu obecnie koordynowaniem dużego projektu, w ramach którego powstaje internetowa platforma udostępniająca pełnotekstowe, otwarte zasoby polskich czasopism naukowych. Będzie to nowa odsłona rozwijanej w ICM od wielu lat Biblioteki Nauki udostępniającej obecnie ponad 300000 artykułów z 1000 czasopism. Szykujemy się także do prac nad projektem z dziedziny „LegalTech”, o czym mam nadzieję opowiedzieć więcej już niebawem. W tej pracy bardzo pomaga mi wykształcenie prawnicze, ale dzięki niej jeszcze bardziej odkrywam, że świat bez aplikacji jest równie, jeśli nie nawet bardziej interesujący.
Sędzią Trybunału Konstytucyjnego już nie chcę zostać. Odkryłem bardziej skuteczny sposób na pomaganie ludziom w ustalaniu zasad wzajemnej współpracy – mediacje. Uczestniczenie w nich pokazuje, że dla porozumienia nie jest aż tak bardzo ważna litera prawa i jego logiczna spójność, ani rozstrzygnięcie kto ma rację, a kto zawinił. Prawnicze wykształcenie jest mi tu jednak bardzo pomocne. Mogę dzięki temu np. pomagać stronom mediacji spisać ugodę zwracając uwagę na niejasne lub nieprawidłowe prawniczo sformułowania. Bywam więc przewodnikiem po białych plamach na mapie prawa, ale mam ogromną satysfakcję, że moja rola się na tym nie kończy.